Gospodarstwa
Drewniany płot, wyrosłe ponad jego sztachety rośliny o kolorowych kwiatach i na zrąb ułożona ściana chałupy patrzącej oknami na drogę, a po bokach okiennych oczu wiszące prostokątne malowane okiennice. Te różne elementy zestawione razem tworzą wspaniałą kompozycję, będącą chyba esencją klimatu dawnej wsi. Płot, chałupa i kwietny ogródek składają się na cegiełkę, z których zbudowane były całe szeregi osad. Dziś drewniane gospodarstwa to coraz częściej już tylko osamotnione wyspy na morzu nowoczesnej zabudowy. Stare i przekrzywione chaty, otoczone zewsząd przez różnokształtne murowane domy, są niczym drewniane rodzynki w betonowym cieście. Ubywa sielskich i gwarnych zakątków, gdzie za leciwymi ogrodzeniami wspólnie spacerują kury, kaczki i gęsi, a na parapetach wygrzewają się koty, gdzie obora nie jest fabryką mleka, a miejscem, w którym krowy spędzają jedynie noc, gdzie wielobarwne ogródki przytulone do domowych siedlisk cieszą ludzkie oko, a pszczołom, motylom i trzmielom zapewniają dostatek pokarmu. Nie wiadomo, jak długo jeszcze takie wciąż zamieszkane miejsca będą trwać w swojej żywej formie.
Pewnym wyznacznikiem tradycyjności gospodarstwa jest także obecność konia. Niestety wiejskie konie to już niemal wyłącznie tylko te mechaniczne, uwięzione w ciągnikach. Miałem dużo szczęścia, że mogłem jeszcze spotkać na swej drodze gospodarzy, którzy polegali na sile mięśni tych pięknych i szanowanych zwierząt. Pewien rolnik mieszkający w niewielkiej wsi ulicówce w ogóle nie posiadał ciągnika. W jego gospodarstwie mieszkał koń, krowa, nieco drobiu i drobny pies rzucający się do nogawek gości. Małe gospodarstwo i małe potrzeby, więc duży paliwożerny ciągnik byłby tylko obciążeniem dla kieszeni.
Wsie ulicówki słyną z ławeczek, które stoją prawie przy każdym płocie szeregu gospodarstw. Często są to jedynie dwa pniaki i ułożona między nimi deska, ale to w zupełności wystarcza. Nawet taka licha konstrukcja doskonale spełnia swoje zadanie, czyli stanowi miejsce odpoczynku i zapewnia widok na drogę i sąsiedztwo. Sędziwi mieszkańcy zasiadający na swoich ławeczkach bacznie obserwują życie we wsi i ruch na drodze. Po latach trudu i ciężkiej pracy mogą wreszcie odetchnąć, choć wielu z nich dalej chciałoby pracować wśród gospodarskich zwierząt i roślin, gdyby tylko zdrowie na to pozwalało.
Tam gdzie siedliska już opustoszały, natura zadziwiająco szybko przejmuje na powrót władanie. Rozsypujące się kawałek po kawałku stare, drewniane chałupy latem ukrywają się za dusznym gąszczem krzewów i pokrzyw. Dopiero jesienią, w tempie znikających z gałęzi liści odkrywają swoją próchniejącą postać. Nie bronią już wtedy do nich dostępu chmary komarów, parzące liście i plątanina gałęzi. Mieszkają w tych ruinach kuny, gryzonie, nietoperze, sowy, a nawet lisy.
Stara, wiejska zabudowa pełna jest wygryzionych zębem czasu nieszczelności oraz przeróżnych zakurzonych i zasnutych pajęczą siecią nisz. Najdogodniejsze i najbezpieczniejsze zakamarki stają się domem dla ptaków, od tysięcy lat żyjących z człowiekiem po sąsiedzku. Dzicy lokatorzy budynków to niepozorne, ale hałaśliwe wróble i podobne do nich mazurki, ścigające po dachach owady pliszki siwe, okopcone kopciuszki, skromne muchołówki szare oraz prędkie jaskółki – dymówki i oknówki. Mogą to być też obdarzone przeraźliwymi głosami pójdźki i płomykówki, bohaterki ludowych wierzeń.
Gdy spytamy kogoś, jaki jest najbardziej znany ptak ludzkich siedzib, to w odpowiedzi zapewne usłyszymy – wróbel. Faktycznie, niewiele jest ptaków tak przywiązanych do człowieka jak wróble. Gatunek ten wręcz nie występuje w miejscach niezamieszkanych i odludnych, a nawet lubi, gdy zabudowany obszar jest odpowiednio rozległy. Stroni więc od samotnych i opuszczonych gospodarstw lub ukrytych w lesie leśniczówek. Jego kuzyn, mazurek nie jest już tak skrajnie zależny od ludzi i można go spotkać w oddaleniu od zwartej wsi.
Odnalazłem kiedyś zaskakujących lokatorów budynku, bo rodzinę dudków – gatunku kojarzonego zwykle z dziuplastymi wierzbami głowiastymi. Ta pomysłowa para ptaków postanowiła zamieszkać w starym spichlerzu, woląc od dziupli drzewa ciemny kąt we wnętrzu małej drewnianej i nieszczelnej już konstrukcji. Spichlerz znajdował się w opatulonym drzewami i krzewami samotnym gospodarstwie pośród pól, gdzie mieszkał drobnej postury pan Zbyszek. Gdy siadał na ławeczce przytulonej do frontowej ściany swojej chałupy, nie widział ruchliwej wiejskiej szosy z szeregiem ogrodzeń i domów, a jedynie piaszczystą drogę, pofalowaną mozaikę pól i ciemny pas lasu na horyzoncie. Dudki z sąsiedztwa towarzyszyły mu już kilka lat. Wystarczyło otworzyć masywne drzwi spichlerza i spojrzeć w lewo, w róg pomieszczenia, aby zobaczyć wysiadującego ptaka lub jego młode, w zależności od terminu odwiedzin. Dudki wlatywały przez szczelinę w ścianie i choć była ona bardzo nisko posadowiona, to lokum było dla nich bezpieczne. Nie przypominam sobie, by w przeciągu tych kilku sezonów moich odwiedzin jakiekolwiek lęgi padły łupem drapieżników.
Bywa, że dziki sąsiad wcale nie jest mile widziany. Opuszczona chałupa po moich dziadkach stała się domem dla rodziny lisów. Ssaki zrobiły sobie lokum pod podłogą, wchodząc do niego przez dziurę w podmurówce. Odległość od ich kryjówki do najbliższego kurnika była niewielka. Nic więc dziwnego, że okoliczni mieszkańcy nie byli zadowoleni z nowych, drapieżnych sąsiadów. Ich oblicze nie było jednak straszne i krwiożercze. Wystarczyło im się dłużej przyjrzeć, by dostrzec to, co tak lubimy w psach – radość i spontaniczność. Podczas fotografowania obserwowałem, jak jeden z młodych lisów bawił się na schodach chałupy zdechłym kretem. Tarmosił go i podrzucał, zabawnie przy tym majtając ciałem. Przed laty na tych samych wejściowych schodach będąc małym chłopcem, bawiłem się samochodzikami.
Gdy śnieżny całun przykryje pola, podwórka, dachy i drzewa, w przyrodzie następuje pozorna cisza. Pozorna, bo wystarczy przystanąć, rozejrzeć się, nadstawić ucha i cierpliwie poczekać, aby stwierdzić, że jednak jakiś ruch w królestwie zwierząt jest. Na wiejskich podwórkach czasem panuje wręcz gwar.
W bujnych podwórkowych krzewach przesiadują wróble i mazurki. Choć te niepozornie ubarwione ptaki dobrze chowają się w plątaninie gałęzi, to ich obecności trudno nie odnotować. Z wnętrza gęstwiny słychać nieustające głośne i zawzięte ćwierkanie, zwłaszcza gdy w mroźny dzień przyświeci słońce. Rozochocone blaskiem wróble i mazurki jazgoczą wtedy tak, że czasem wręcz trudno przy takim krzewie ustać. Ptaki poza krzewami ochoczo kłębią się również tam, gdzie na ziemię skapnie choć trochę ziarna. Trwanie przy wiejskich obejściach to dobry sposób na przeżycie zimy.
Podobnie uważają sikory – bogatki i modraszki. To bardzo ciekawskie ptaki. Ich strategia żerowania polega na sprawdzaniu wszelkich potencjalnych kryjówek bezkręgowców. Przeszukują więc zakamarki budynków i drzew, wykonując przy tym rozmaite akrobacje. Dosięgają krótkimi dziobami pęknięć i szczelin kory, zaglądają do starych ganków, pod leżące deski i za okiennice. Nie zagrzeją miejsca i są niemal w ciągłym ruchu. Dzień zimowy jest krótki, więc trzeba maksymalnie wytężyć siły na poszukiwania pokarmu.
Pod wiejskie opłotki podążają też kuropatwy. Jesienią i zimą trzymają się w stadach i razem unikają niebezpieczeństw oraz szukają pokarmu. Mimo że uchodzą z niegościnnych zimowych pól pod chałupy, to jednak na śnieżnym pustkowiu nie są zupełnie bezbronne. Potrafią się zaśnieżyć, czyli zanurzyć w zimny puch. Po takiej sztuczce ptaka zupełnie nie widać albo spod białej pierzyny wystaje tylko jego niepozorna główka, z daleka niczym się niewyróżniająca.
Read MorePewnym wyznacznikiem tradycyjności gospodarstwa jest także obecność konia. Niestety wiejskie konie to już niemal wyłącznie tylko te mechaniczne, uwięzione w ciągnikach. Miałem dużo szczęścia, że mogłem jeszcze spotkać na swej drodze gospodarzy, którzy polegali na sile mięśni tych pięknych i szanowanych zwierząt. Pewien rolnik mieszkający w niewielkiej wsi ulicówce w ogóle nie posiadał ciągnika. W jego gospodarstwie mieszkał koń, krowa, nieco drobiu i drobny pies rzucający się do nogawek gości. Małe gospodarstwo i małe potrzeby, więc duży paliwożerny ciągnik byłby tylko obciążeniem dla kieszeni.
Wsie ulicówki słyną z ławeczek, które stoją prawie przy każdym płocie szeregu gospodarstw. Często są to jedynie dwa pniaki i ułożona między nimi deska, ale to w zupełności wystarcza. Nawet taka licha konstrukcja doskonale spełnia swoje zadanie, czyli stanowi miejsce odpoczynku i zapewnia widok na drogę i sąsiedztwo. Sędziwi mieszkańcy zasiadający na swoich ławeczkach bacznie obserwują życie we wsi i ruch na drodze. Po latach trudu i ciężkiej pracy mogą wreszcie odetchnąć, choć wielu z nich dalej chciałoby pracować wśród gospodarskich zwierząt i roślin, gdyby tylko zdrowie na to pozwalało.
Tam gdzie siedliska już opustoszały, natura zadziwiająco szybko przejmuje na powrót władanie. Rozsypujące się kawałek po kawałku stare, drewniane chałupy latem ukrywają się za dusznym gąszczem krzewów i pokrzyw. Dopiero jesienią, w tempie znikających z gałęzi liści odkrywają swoją próchniejącą postać. Nie bronią już wtedy do nich dostępu chmary komarów, parzące liście i plątanina gałęzi. Mieszkają w tych ruinach kuny, gryzonie, nietoperze, sowy, a nawet lisy.
Stara, wiejska zabudowa pełna jest wygryzionych zębem czasu nieszczelności oraz przeróżnych zakurzonych i zasnutych pajęczą siecią nisz. Najdogodniejsze i najbezpieczniejsze zakamarki stają się domem dla ptaków, od tysięcy lat żyjących z człowiekiem po sąsiedzku. Dzicy lokatorzy budynków to niepozorne, ale hałaśliwe wróble i podobne do nich mazurki, ścigające po dachach owady pliszki siwe, okopcone kopciuszki, skromne muchołówki szare oraz prędkie jaskółki – dymówki i oknówki. Mogą to być też obdarzone przeraźliwymi głosami pójdźki i płomykówki, bohaterki ludowych wierzeń.
Gdy spytamy kogoś, jaki jest najbardziej znany ptak ludzkich siedzib, to w odpowiedzi zapewne usłyszymy – wróbel. Faktycznie, niewiele jest ptaków tak przywiązanych do człowieka jak wróble. Gatunek ten wręcz nie występuje w miejscach niezamieszkanych i odludnych, a nawet lubi, gdy zabudowany obszar jest odpowiednio rozległy. Stroni więc od samotnych i opuszczonych gospodarstw lub ukrytych w lesie leśniczówek. Jego kuzyn, mazurek nie jest już tak skrajnie zależny od ludzi i można go spotkać w oddaleniu od zwartej wsi.
Odnalazłem kiedyś zaskakujących lokatorów budynku, bo rodzinę dudków – gatunku kojarzonego zwykle z dziuplastymi wierzbami głowiastymi. Ta pomysłowa para ptaków postanowiła zamieszkać w starym spichlerzu, woląc od dziupli drzewa ciemny kąt we wnętrzu małej drewnianej i nieszczelnej już konstrukcji. Spichlerz znajdował się w opatulonym drzewami i krzewami samotnym gospodarstwie pośród pól, gdzie mieszkał drobnej postury pan Zbyszek. Gdy siadał na ławeczce przytulonej do frontowej ściany swojej chałupy, nie widział ruchliwej wiejskiej szosy z szeregiem ogrodzeń i domów, a jedynie piaszczystą drogę, pofalowaną mozaikę pól i ciemny pas lasu na horyzoncie. Dudki z sąsiedztwa towarzyszyły mu już kilka lat. Wystarczyło otworzyć masywne drzwi spichlerza i spojrzeć w lewo, w róg pomieszczenia, aby zobaczyć wysiadującego ptaka lub jego młode, w zależności od terminu odwiedzin. Dudki wlatywały przez szczelinę w ścianie i choć była ona bardzo nisko posadowiona, to lokum było dla nich bezpieczne. Nie przypominam sobie, by w przeciągu tych kilku sezonów moich odwiedzin jakiekolwiek lęgi padły łupem drapieżników.
Bywa, że dziki sąsiad wcale nie jest mile widziany. Opuszczona chałupa po moich dziadkach stała się domem dla rodziny lisów. Ssaki zrobiły sobie lokum pod podłogą, wchodząc do niego przez dziurę w podmurówce. Odległość od ich kryjówki do najbliższego kurnika była niewielka. Nic więc dziwnego, że okoliczni mieszkańcy nie byli zadowoleni z nowych, drapieżnych sąsiadów. Ich oblicze nie było jednak straszne i krwiożercze. Wystarczyło im się dłużej przyjrzeć, by dostrzec to, co tak lubimy w psach – radość i spontaniczność. Podczas fotografowania obserwowałem, jak jeden z młodych lisów bawił się na schodach chałupy zdechłym kretem. Tarmosił go i podrzucał, zabawnie przy tym majtając ciałem. Przed laty na tych samych wejściowych schodach będąc małym chłopcem, bawiłem się samochodzikami.
Gdy śnieżny całun przykryje pola, podwórka, dachy i drzewa, w przyrodzie następuje pozorna cisza. Pozorna, bo wystarczy przystanąć, rozejrzeć się, nadstawić ucha i cierpliwie poczekać, aby stwierdzić, że jednak jakiś ruch w królestwie zwierząt jest. Na wiejskich podwórkach czasem panuje wręcz gwar.
W bujnych podwórkowych krzewach przesiadują wróble i mazurki. Choć te niepozornie ubarwione ptaki dobrze chowają się w plątaninie gałęzi, to ich obecności trudno nie odnotować. Z wnętrza gęstwiny słychać nieustające głośne i zawzięte ćwierkanie, zwłaszcza gdy w mroźny dzień przyświeci słońce. Rozochocone blaskiem wróble i mazurki jazgoczą wtedy tak, że czasem wręcz trudno przy takim krzewie ustać. Ptaki poza krzewami ochoczo kłębią się również tam, gdzie na ziemię skapnie choć trochę ziarna. Trwanie przy wiejskich obejściach to dobry sposób na przeżycie zimy.
Podobnie uważają sikory – bogatki i modraszki. To bardzo ciekawskie ptaki. Ich strategia żerowania polega na sprawdzaniu wszelkich potencjalnych kryjówek bezkręgowców. Przeszukują więc zakamarki budynków i drzew, wykonując przy tym rozmaite akrobacje. Dosięgają krótkimi dziobami pęknięć i szczelin kory, zaglądają do starych ganków, pod leżące deski i za okiennice. Nie zagrzeją miejsca i są niemal w ciągłym ruchu. Dzień zimowy jest krótki, więc trzeba maksymalnie wytężyć siły na poszukiwania pokarmu.
Pod wiejskie opłotki podążają też kuropatwy. Jesienią i zimą trzymają się w stadach i razem unikają niebezpieczeństw oraz szukają pokarmu. Mimo że uchodzą z niegościnnych zimowych pól pod chałupy, to jednak na śnieżnym pustkowiu nie są zupełnie bezbronne. Potrafią się zaśnieżyć, czyli zanurzyć w zimny puch. Po takiej sztuczce ptaka zupełnie nie widać albo spod białej pierzyny wystaje tylko jego niepozorna główka, z daleka niczym się niewyróżniająca.